Kiedy czytam życiorys Boo Boo Davisa, w głowie maluje mi się obraz bluesmana z początku XX wieku. Boo Boo urodził się w Drew w stanie Mississippi. Pracował na plantacji bawełny od wczesnych lat życia. Nie było pieniędzy, by mały Davis poszedł do szkoły, więc nie miał możliwości nauczyć się pisać i czytać. Jednak w jego domu zawsze obecny był blues, którego Davis używa po dzień dzisiejszy, jako języka komunikacji ze współczesnym światem. Nie jest to bluesman z dekady Roberta Johnsona, a muzyk żyjący w naszych czasach. Mówi się o nim, że jest to jeden z ostatnich prawdziwych bluesmanów. To prawda. Dzięki temu, że Boo Boo śpiewa o swoich trudnych doświadczeniach, mamy do czynienia z rasowym bluesem! „Oldskool” to dziewiąta płyta w dorobku artysty. Jak sam tytuł wskazuje, udowadnia w niej, że stare jest dobre. Od samego początku do końca albumu Boo Boo nie zwalnia tempa. Dominuje energiczna harmonijka i nieokiełznany wokal Davisa. Każdy z utworów to kwintesencja surowości południowego bluesa. Polecam tym, którzy, podobnie jak ja, są bluesowymi konserwatystami. Należy wspomnieć o towarzyszach Boo Boo. Są to John Gerritse na perkusji i Jan Mittendorp na gitarze, a ich głębokie brzmienie pokazuje, że doskonale radzą sobie bez basisty. „Oldskool” to już kolejna płyta Boo Boo Davisa, która jest niczym pstryczek w nos dla współczesnych, młodych i wykształconych nagrywających płyty i popisujących się wyuczonymi solówkami na gitarze. Niestety tylko się popisują. Poczekajcie młodzi i niepokorni. Przeżyjcie coś, o czym później zaśpiewacie, a na razie włączcie „Oldskool”, bo stare jest dobre!

Leave a Reply